Nie wiedziałam, o czym poruszyć pierwszy wątek na swoim blogu. Aktualnie szukam pracy, więc może to dobry pomysł?
Od około połowy grudnia jestem bezrobotna. Na własne życzenie – odeszłam z dniem 20 grudnia z poprzedniego miejsca pracy. Z poprzedniej lecznicy. Dlaczego – bo byłam nieszczęśliwa, zniszczona przez mobbing stosowany przez szefową, zestresowana, nie czułam tej pasji, którą czułam kiedyś, zmieniłam się w wątpiącą w swoje umiejętności istotę do tego stopnia, że miałam wahanie, czy najprostsze czynności wykonałam dobrze. Dodatkowo brak możliwości rozwoju, bałagan… Tyle na razie starczy, bo niby chcę o tym gadać, ale aż mi się źle robi, gdy myślę o tym miejscu.
Poszukiwania pracy rozpoczęłam stosunkowo niedawno bo w poprzednim tygodniu. Niestety jest jeden drobny problem – ja aktualnie nie mam siły (psychicznej) do podejmowania się dyżurów nocnych. Dlaczego to problem? Bo głównie poszukują w takich miejscach, które świadczą usługi całodobowo. Lub w miejscach, których ogłoszenia kojarzę, gdy szukałam pracy 2 lata temu (co oznacza jedno – w tym miejscu nikt nie jest w stanie długo wytrzymać, skoro ciągle szukają). Największy śmiech budzi u mnie miejsce, do którego aplikowałam, byłam na rozmowie (czekałam ponad godzinę, byłam na dyżurze próbnym, umawiałam się już na dyżury i kontakt się z ich strony urwał). Ogłoszenie sprzed dwóch lat wisi wciąż, opłacane, by było na samym szczycie strony. Szkoda tylko, że data świadczy o tym, że jest to prawie dwuletnie ogłoszenie. Dwa lata szukać pracownika. Zdradzę wam coś – to nie z nami, nie z pracownikami jest problem. A z pracodawcami.
Wiecie czym jest szacunek? Wiem, trudno to często wykrzesać, szczególnie w stosunku do niektórych osób. Jestem również tego typu osobą, która uważa że szacunek nie należy się automatycznie ze względu na wiek, pełnione stanowisko, wykształcenie czy wiedzę. Na szacunek należy zasłużyć zachowaniem. A jeśli chcemy być szanowani, to musimy też okazywać szacunek innym (i tu zdziwienie rodziców, którzy traktowali cię czasem jak gówno, ale ty masz ich traktować z szacunkiem, bo tak).
Pracodawcy nie okazują szacunku pracownikowi – przyszłemu, obecnemu. Często niezależnie od tego w jak wielkiej dupie się znajdują – mają deficyt kadr, dyżury do obsadzenia na cito. I trafiasz do takiego miejsca elegancko ubrana, z uśmiechem przylepionym do twarzy, serce ci pulsuje tak głośno, że aż słyszysz łomot tętna w uszach, jesteś 10-20 minut wcześniej, często i 40 minut wcześniej (ale wtedy kręcisz się po okolicy, żeby nie wyjść na nadmiernego desperata). I czekasz, a w tym czasie szef lecznicy mija cię i oprowadza kogoś, kto także aplikuje na to stanowisko. I luźno rozmawia, śmieje się. A ty czekasz, już 30 minut temu powinno się to zacząć, nikt nie podchodzi, nie przeprasza za obsuwę. W końcu wchodzisz po godzinie, szef jest oziębły, wszystko na szybko, krótkie pytania, bez oprowadzania, bo nie ma na to czasu. I czujesz się jak spychany element. ALE CO Z TEGO. Przychodzisz na umówiony dyżur próbny, który polega na chodzeniu za wszystkimi, bo nie wiesz, co masz robić, nic takiego nie ma do zrobienia, przejrzało się już wszystko, rozeznanie jakieś jest, nawet poszło się na recepcję porozmawiać i porozglądać, gdzie co stoi. I w końcu, po kilku godzinach wychodzisz, niepewna, czy już możesz, czy wolno, czy nie będzie to źle odebrane. MIMO ŻE NIKT CI NIE PŁACI ZA TO. I czekasz. Czekasz. CZEKASZ. W końcu odpisują. Z pytaniem o dyspozycyjność. I podajesz ją. I czekasz znowu. Mijają dni, w których byłaś dyspozycyjna. Znajdujesz inną pracę. Brak odpowiedzi. W końcu zirytowana piszesz, że w związku z brakiem zainteresowania podjęłaś pracę gdzie indziej. Nikt ci nie odpisuje. Nie przeprasza. Mają cię gdzieś.
Inna sytuacja. Rozmowa załatwiona trochę jakby wewnętrznie – znajomy znajomego zna szefostwo. Idziesz, elegancko ubrana, z wydrukowanym CV, gotowa na podbój, choć niepewna siebie do końca. Rozmawiasz ze starszym państwem będącym szefostwem całodobowej lecznicy. Rozmowa przebiega miło, są tobą zachwyceni, są pewni, że tu pasujesz. Masz przyjść na dyżur próbny i przychodzisz. Jednak nie oprowadzają cię po lecznicy. Ale zachwalają wszystko, zachwalają ciebie, są pewni, że idealnie wpasujesz się w to miejsce. I podajesz dyspozycyjność, ale są nią niezadowoleni, bo cóż, masz drugą pracę. I mają się skontaktować w ciągu tygodnia. I czekasz. Czekasz ja głupia. Bo się napaliłaś na to miejsce, bo jest najlepsze, z tego co słyszałaś. I nie dzwonią. Nawet nie napiszą, że jednak nie. Albo spierdalaj. Nie masz na co liczyć.
I teraz czeka mnie to znowu. Szukanie pracy. Brak odpowiedzi pracodawców. Olewniczy stosunek. Brak szacunku. Oszukane nadzieje. Zawiedzione zaufanie.
Już byłam. Na rozmowie, jednej. Już mogłam tam iść. Ale lokalizacja, brak rozwojowości miejsca mnie odstręczyły.
A, i drogi pracodawco. Naprawdę mało już interesuje mnie, czy w pracy jest przyjazna, rodzinna atmosfera, bo to brzmi dla mnie jak owocowe środy. Szczerze, gdy słyszę ten zwrot, to przechodzą mnie ciarki. W jednej pracy rodzinna atmosfera doprowadziła mnie do skrajnych reakcji, gdy odbierałam po około 4 miesiącach od odejścia stamtąd przesyłkę z poczty. Zaczęłam się trząść jak zobaczyłam dane nadawcy. A to okazał się tylko PIT. Naprawdę, nikomu nie życzę takiej rodzinnej atmosfery. W innym miejscu może i była rodzinna atmosfera, tylko ja chyba nie należałam do tej rodziny (?).
W poniedziałek kolejne wyzwanie. Może pójdzie lepiej.